dzień 10 Salsa z Kolumbijczykiem i wymarzony wieczór

Konferencja dobiegała końca, na deser został nam już tylko bankiet pożegnalny. Oboje czekaliśmy na wyjazd z hotelu i na dalszy ciąg podróży, przygody i wysiłku. Tu wszystko było zbyt łatwe a przez to nudne. Ubraliśmy się bardziej odświętnie i poszliśmy. Wchodząc na dużą ślicznie udekorowaną salę, zobaczyliśmy okrągłe stoliki nakryte śnieżnobiałymi obrusami, przy których zasiadła śmietanka fizyczna.
Wszystko pięknie, tylko ta atmosfera. Zrobiliśmy w tył zwrot i wróciliśmy do pokoju. Daliśmy tej imprezie godzinę na rozkręcenie. Przy drugim podejściu nas pochłonęło. Już z daleka słychać było cudnie brzmiące meksykańskie rytmy. W balowej sali coś pękło, nadęta kolacja zmieniała się w lekkie spotkanie. A wszystko za sprawą zespołu, który znalezł się na scenie. Dzięki nim sala zaczęła tętnić życiem. Usiedliśmy gdzieś z boku. Nie mogłam utrzymać nóg w miejscu. Muzyka grana na żywo była tak energetyczna, że nawet zasiedziałe towarzystwo fizyków poderwała z krzeseł. Mnie nie trzeba było namawiać. Poszłam na parkiet a zeszłam z niego kilka godzin później. Było wspaniale. Muzyka sama unosiła nogi i wprawiała w cudowny stan ożywienia i euforii. Szaleństwo tańca owładnęło mnie. Na środku sceny wykonałam duet z jakimś latynosem, potem ze starszym Panem z Ameryki Południowej, który nie wytrzymał tempa i wymiękł w połowie utworu. No i salsa z Kolumbijczykiem, z imponującym poczuciem rytmu. Następnego dnia dowiedziałam się kim byli "partnerzy taneczni". Jeden ceniony profesor, drugi ceniony profesor, trzeci...ujmę to tak po ciemku nie było widać ich profesury. 
Następnego dnia urocza, starsza Pani Profesor podeszła mówiąc: "obserwowałam Cię i stwierdzam, że świetnie tańczysz. Byłaś zdecydowanie najlepsza". Trochę przesadziła, ale miło. 


Oj tak to był cudowny wieczór o którym marzyłam oglądając maślanymi oczami Dirty Dancing. Tamtej nocy czułam, że żyję !
(Gorzej było później zakwasy miałam jeszcze przez 3 dni). 

Brak komentarzy: